Maciej jest malarzem, projektantem mebli, które tworzy z drewna pozyskiwanego z własnych drzew. I właścicielem mającego niezwykłą historię
kompleksu dworsko-folwarcznego w Garbnie, niedużej miejscowości położonej między Kętrzynem, Reszlem i Baroszycami.
Ta malownicza posiadłość miała być przystanią na resztę życia, jednak wszystko wskazuje na to, że będzie jedynie kilkuletnim przystankiem. Po ośmiu latach właściciel zdecydował się wystawić ją na sprzedaż. Pytany, dlaczego sprzedaje ziemię i budynki, w których rekultywację i rekonstrukcję zainwestował mnóstwo pracy i pieniędzy, odpowiada, że dbanie o tak duży obiekt pochłania zbyt wiele energii i odrywa go od tego, co jest dla niego najważniejsze, czyli od malowania. A Garbno kupował, wierząc, że stanie się ono miejscem, w którym z dala od pokus wielkiego świata, będzie mógł w końcu poświęcić się tylko twórczości.
Do każdego przedsięwzięcia zawsze zabierałem się z myślą, że ta działalność pozwoli mi utrzymać siebie, rodzinę i moje malowanie – wyjaśnia. – Niestety, jestem perfekcjonistą, wkładałem więc mnóstwo wysiłku i energii w to, by oferowane przeze mnie usługi lub przedmioty były w najlepszym gatunku.
Takie podejście do interesów przynosiło efekty. Każda działalność, jakiej się podjął, szybko zyskiwała klientów, przybywało zamówień, pieniędzy, ale i pracy. Na malowanie nie starczało już ani czasu, ani energii. Z czasem okazało się, że nie ma go też na życie rodzinne. Małżeństwo rozpadło się, i to w najmniej spodziewanym momencie, gdy Maciej sfinalizował zakup Garbna.
Rozkradziony folwark
Pomysł, by osiąść na Mazurach, dojrzewał w Maćku Podsiadle przez kilka lat. Mieszkał z rodziną w Brukseli, gdzie z powodzeniem prowadził warsztat metaloplastyczny, projektował mieszkania we własnej kamienicy i pomagał żonie w rozwijaniu sklepu z orientalnymi meblami i wyposażeniem wnętrz.
Przyjeżdżaliśmy tu z żoną i dwójką naszych synów na wakacje. Poznaliśmy wspaniałych ludzi, mieszkaliśmy w wygodnym pensjonacie, na dobrze utrzymanej działce, blisko jeziora – wspomina. – Moja pierwsza myśl była właśnie taka, żeby kupić tu letni dom. Przyjaciel rzeźbiarz, który osiadł na Mazurach, pokazał mi nawet coś niedaleko siebie.
Zakup tamtej nieruchomości się nie powiódł, ale Maciek się nie zniechęcił. Zaczął częściej wpadać na Mazury w poszukiwaniu domu, na widok którego poczuje, że to właśnie to.
Na Garbno trafiłem przypadkiem. Dwór był bardzo zaniedbany, rozkradziony do cna, nie było nawet klamek, okna powybijane, w dachu 40 dziur, przez które lała się woda, która na parterze po prostu stała. Jeszcze rok czy dwa i nie byłoby co ratować. Park zarośnięty, oszpecony jakimiś przybudówkami i murkami postawionymi bez ładu i składu, do tego koszmarne obiekty „artystyczne”, pozostałość po peerelowskich plenerach rzeźbiarskich – opisuje swoje włości tak, jak je zobaczył po raz pierwszy.
To go jednak nie zniechęciło, przeciwnie, oczyma wyobraźni zobaczył potencjał, jaki ten niszczejący teren posiada. Jako artysta umiał zobaczyć pod tą zewnętrzną szpetotą dobre proporcje budynku i detale architektoniczne, dające wyobrażenie, czym była ta posiadłość w latach swojej świetności. I zapragnął tę utraconą urodę przywrócić światu.
Od pierwszego spojrzenia wiedziałem, że znalazłem to, o co mi chodzi – wspomina. – Potrzebowałem jednak całego miesiąca, by sam siebie przekonać, że ten zakup ma sens. Po tylu latach mieszkania poza Polską zwyczajnie bałem się, że mogę zostać oszukany przy zakupie, a nie była to mała inwestycja.
Trudne początki
Akt notarialny Maciek podpisał na początku 2006 roku, ale do Garbna na stałe sprowadził się dopiero dwa lata później.
Początkowo przyjeżdżałem kilka razy do roku, żeby zająć się najpilniejszymi pracami, by dom dalej nie niszczał.
Wiele prac wykonał sam, przydało się doświadczenie z remontowania brukselskiej kamienicy, w której miał swój sklep i której piętra przearanżował na trzy 40-metrowe kawalerki. które sam zaprojektował i wyposażył. Przydały się także elementy wyposażenia i detale architektoniczne, które przez lata gromadził, prowadząc antykwariat, a także sam wykonał w swoim warsztacie metalurgicznym. Wiele tego typu przedmiotów nadal oferuje w swoim sklepie prowadzonym na terenie posiadłości. Podczas pobytów tutaj byłem stolarzem, tynkarzem, cieślą itd. – wylicza. – Fachowcom powierzyłem to, czego sam – ze względów bezpieczeństwa – nie chciałem wykonywać.
Na dłuższą metę jednak takie życie trochę tu, trochę tam nie sprawdzało się. Po dwuletniej szarpaninie zdecydował się na przeprowadzkę do Polski.
– Spakowałem swój dobytek w trzy tiry i po kilkunastu godzinach jazdy byłem na miejscu – wyjaśnia, jakby chodziło o przeprowadzkę z jednego piętra domu na inne, a nie wyprawę przez całą Europę.
Prawdę mówiąc, ta przeprowadzka nastąpiła w ostatnim momencie, bo dwór wymagał kompleksowego kapitalnego remontu, m.in. ponownego doprowadzenia prądu, wymiany instalacji, zainstalowania ogrzewania, bo kaloryfery zostały co do jednego rozkradzione (obecnie pokoje opalane są piecami drzewnymi, które Maciek przywiózł z Belgii), wstawienia okien, częściowej wymiany podłogi i oczywiście naprawy dachu.
– Musiałem np. odkuć otwory wentylacyjne, bo zostały zamurowane, oczyścić drzwi, wstawić klamki, wykonać mnóstwo takich drobnych, ale czasochłonnych napraw – wspomina początki. – A remontu wymagały także pozostałe budynki i otaczający dwór park. Miałem 60 chorych jesionów, które musiałem wyciąć, trawę po pas i park upstrzony koszmarnymi architektonicznymi potworkami.
„Koszmarki” to relikt popeerelowskich plenerów rzeźbiarskich, jakie się tu odbywały w latach 70. i 80. Zrobione z betonu i innych mało szlachetnych materiałów, straszyły topornością i nachalną propagandowością. Ich rozbiórka okazała się dość męczącym zadaniem, bo niektóre były bardzo solidnie osadzone w ziemi. Maciej szybko się przy tym przekonał, że nie może zbytnio liczyć na umiejętności, a przede wszystkim zapał zatrudnianych pracowników. Przyznaje, że w ciągu ośmiu lat niewiele się w tej kwestii zmieniło i że to właśnie jest głównym powodem utraty zapału do dalszego inwestowania w Garbno. O tak duży obiekt nie sposób dbać w pojedynkę. A z plejady pracowników, którzy się przez Garbno przewinęli, został tylko jeden.
–Tutaj kultura pracy jest taka, że trzeba stać nad pracownikami i doglądać ich cały czas, mnie go szkoda na to, wolę sam zabrać się do pracy – pierwszy raz w jego głosie słychać irytację.
Nie ukrywa, że boli go brak porozumienia z okolicznymi mieszkańcami, w przeważającej liczbie byłymi pracownikami PGR-u, którzy nie odnaleźli się w nowym ustroju. Współczuje im, ale też odczuwa irytację, że brak im zapału do pracy i nauki. Wzajemnym, dość chłodnym stosunkom, nie pomogło zapewne i to, że mając dość pijackich burd niedaleko dworu, wykupił barak, w którym mieścił się „pub” i zamknął go.
Koło gospodyń wiejskich
Ta dość opłakana kondycja obecnych mieszkańców okolicznych wsi jest tym bardziej bolesna, że to właśnie tu, w Garbnie, narodziła się idea kół gospodyń wiejskich. Maciej Podsiadło odkrył to w trakcie kwerendy po archiwach, nie tylko polskich, ale też niemieckich, gdy zbierał materiały do strony internetowej poświęconej swojej posiadłości (http://www.garbno.com.pl/).
– Jedną z właścicielek Garbna była pochodząca z Rastenburga (ob. Kętrzyn) Elżbieta Boehm (Elżbieta urodziła się w Garbnie, to pewnie jej matka pochodziła z Kętrzyna…), która obserwując pracę i życie wiejskich kobiet, założyła tu pierwsze na terenie Niemiec Stowarzyszenie Gospodyń Wiejskich (Landwirtschaftlichen Hausfrauenverein) – opowiada Maciej Podsiadło. – Miałem przyjemność gościć jej krewnych. To było dość zaskakujące doświadczenie, bo w jednym tygodniu dwukrotnie pojawili się – niezależnie od siebie, nawet wzajemnie się nie znając – potomkowie tej wybitnej kobiety.
A była właścicielka Garbna warta jest bliższego poznania, bo jej działania na rzecz aktywizacji kobiet wiejskich na Mazurach okazały się na tyle interesujące, że szybko zyskały rozgłos najpierw w całych Niemczech, a następnie w Europie i Ameryce. Pani na Garbnie propagowała swoją ideę tak skutecznie, że stała się ikoną tego ruchu. Za zasługi na tym polu jako pierwsza kobieta została wyróżniona złotym łańcuchem Uniwersytetu w Królewcu/Konigsberg i otrzymała tytuł honorowego obywatela tego miasta. Jej podobizna została umieszczona na jednym ze znaczków poczty niemieckiej z serii przedstawiającej kobiety zasłużone dla historii Niemiec, a w setną rocznicę powstania tej organizacji, dn. 26.07.1998 roku, na ścianie frontowej dworu została odsłonięta tablica upamiętniająca to wydarzenie z napisem w dwóch językach (polskim i niemieckim): “Tutaj żyła i pracowała w latach 1880–1911 założycielka Związku Kobiet Wiejskich Elisabet Boehm z domu Steppuhn; 100 lat temu dojrzewała tu idea, która łączy dziś kobiety wiejskie na całym świecie”.
Przywrócić dawny splendor
Od tamtych czasów dwór podupadł znacznie, ale dzięki wysiłkom Macieja Podsiadły, powoli odzyskuje dawny blask. Aby jednak w pełni ukazał swoją niegdysiejszą urodę, potrzeba jeszcze sporych nakładów.
– Zrobiłem kilkanaście wizualizacji, które pokazują, jak można wykorzystać ten obiekt – opowiada. – Moim marzeniem było, żeby powstał tu albo wygodny ośrodek rekreacyjny z własnym spa, niewielką stadniną, dobrze prowadzoną kuchnią opartą o lokalne produkty albo całoroczny dom dla emerytów, którzy chcą jesień życia spędzić poza miastem. Prowadzę obecnie rozmowy z pewnym funduszem z Niemiec, jako ewentualnym partnerem biznesowym.
Jednym z pomysłów był także projekt deweloperski podziału budynków na ok. 25 jednostek mieszkalnych w celu stworzenia wielorodzinnej wspólnoty mieszkaniowej w klimacie „wiejskich loftów”.
Garbno nie jest bowiem skromnym dworkiem, ale – zgodnie z opisem konserwatorskim – „kompleksem dworsko-folwarcznym”. Obecnie są to dwie działki o łącznej powierzchni 10 ha 2314 mkw., na których stoi 24-pokojowy dwór i 7budynków folwarcznych o łącznej powierzchni zabudowy około 5000 mkw. oraz drugie tyle strychów. Dwór otacza stary park, z okien widać dwie rzeki: Guber i Strugę Rawkę.
– To prawdziwa posiadłość ziemska, idealna do prowadzenia działalności biznesowej – zapewnia właściciel i wylicza jej liczne zalety. – Miejsca jest sporo. Zgodnie z planami łączna powierzchnia zabudowy w istniejących budynkach wynosi ok. 5 tys mkw. Można ją zwiększyć prawie trzykrotnie, dzięki upodobnieniu budynku zaplecza do samego dworu, zagospodarowaniu poddaszy budynków folwarcznych i rekonstrukcji trzech nieistniejących obecnie budynków. Są tu malowniczo ukształtowany teren, duży własny las i park, budynki gospodarcze, które można przerobić na wygodne mieszkania lub apartamenty do wynajęcia, mnóstwo terenów idealnych na spacery i przejażdżki konne lub rowerowe.
Pytany, czy nie będzie mu żal opuścić tak malowniczego miejsca, odpowiada, że czas najwyższy, by ten piękny obiekt w końcu odzyskał cały swój blask. A to może stać się tylko wtedy, gdy pojawi się inwestor z prawdziwego zdarzenia.
Największym błędem polskiej prywatyzacji było to, że tego typu obiekty rozprzedawano bez sprawdzania, co właściciel dalej z tym zrobi. Garbno trafiło początkowo do kogoś, kto wyprzedał, co się dało, i pozwolił niszczeć budynkom. Kiedy ja je kupiłem, było już niedaleko stanu ruiny. Zrobiłem, co mogłem, by uratować ten niezwykły dwór, zabezpieczając przed dalszym niszczeniem, i przywrócić pamięć o jego wybitnej mieszkance. Teraz czas, by zajął się nim ktoś, kto będzie miał środki na to, by pociągnąć to dalej.